czwartek, 15 października 2015

Ćevapi, czyli mięso. I kropka.

Są znane i uwielbiane we wszystkich krajach bałkańskich, a ostatnio stają się coraz bardziej popularne w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Australii, Niemczech i w Polce. Ćevapi. Amerykanie porównują je do małych kiełbasek bez skórki, zaś Polacy doszukują się cech wspólnych z kotletami mielonymi (zwanymi też sznyclami). A trafność tych porównań jest mniej-więcej tego samego rzędu, co jakby powiedzieć, że Rihanna i Beyonce niczym się nie różnią (specjalnie sprawdziłam, różnią się i to bardzo). Bo ćevapi są jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne, a koło kiełbasy i sznycli nawet nie leżały, bo nie zdążyły zanim je zjedzono.



Dawno, dawno temu, gdy na ziemi serbskiej rządy sprawowali Turcy, hajducy (coś w rodzaju naszego Janosika) podpatrzyli u nich, jak ci przygotowują kebab. Sami też nabrali ochoty na aromatyczne pieczyste, ale jako rebelianci żyjący w lasach nie mieli dostępu do tak dorodnych sztuk mięsa. Znaleźli jednak na to sposób. Tu zdobyli kawałek prosiaka, tam kawałek cielątka, a w pobliskiej wiosce ktoś podarował im niewielki udziec barani. Każdą z tych trzech porcji mięsa posiekali najdrobniej, jak potrafili, wymieszali to z cebulą, solą i pieprzem i upiekli nad ogniem. Gdy było gotowe, zjedli je w bułce nazywanej lepinje, którą wzorowali na tureckiej bułce pita. Okazało się, że to strzał w dziesiątkę i taki hajducki kebab na stałe wszedł do menu zbójów, którzy jako ludzie prości oryginalną nazwę wymawiali nieco miękcej, czyli właśnie jako ćevap.

Żeby pieczenie nie trwało za długo, hajducy zaczęli formować  mięso w nieco mniejsze kawałki i tak właśnie powstały ćevapi. Pomysł podłapali najpierw mieszkańcy serbskiego Leskovac, którzy do dziś są mistrzami w tym daniu i konsekwentnie robią je z trzech gatunków mięsa. Ćevapi z Leskovac są też nawet dwa razy większe niż gdziekolwiek indziej (ma ją 7 do 10 cm długości).

Bo, oczywiście, genialny pomysł hajduków na pyszne, sycące danie stopniowo podbijał Bałkany. Zaadoptowali je Bośniacy (oni twierdzą, że evapi należy robić wyłącznie z baraniny i jedzą je również w zupie lub zapijają mocną kawą), Chorwaci i Słoweńcy (tyle że nazywali je ćevapčići), czy Macedończycy (oni natomiast wrócili nieco do źródeł i mówią o nim kjebapi). Jednak sam Belgrad zachwycił się ćevapi dopiero latach 80. XIX wieku. Wtedy to najpierw kafana Rajić znajdująca się przy dzisiejszym placu Studentski Trg wprowadziła je do swojego menu, a potem kolejne lokale zaczęły serwować ćevapi swoim gościom.

Dzisiaj ćevapi można kupić na każdej ulicy Belgradu i innych miast Serbii i – po prawdzie – nawet łatwiej je dostać niż burka (nie wspominając już o klasycznym kebabie, pizzy, zapiekankach, hamburgerachb bo wiadomo, burek rządzi, chyba, że obok sprzedają ćevapi ;) ).  Jest przygotowywane z mielonego mięsa wołowego, wieprzowego i baraniego w najrozmaitszych proporcjach – wiadomo, ile gospodyń w Serbii, tyle prawdopodobnie jest receprtur na najlepsze i jedyne słuszne ćevapi. Napewno jednak mięso na ćevapi nie może być za chude, a są nawet tacy, którzy dla podbicia smaku jeszcze dodają do niego tłuszcz (ponoć najlepszy jest taki z okolicy nerek wołowych).

Prawdziwe ćevapi są grillowane, zwykle na prawdziwym (opalanym drewnem) grillu. W Belgradzie najczęściej można je zjeść w lepinje, zalane kajmakiem (sos robiony ze śmietanki, o jakby serowym smaku) i/lub ajvarem (też sos, ale paprykowo-bakłażanowo-czosnkowy). Bywa także podawane z frytkami, ale koniecznie (!) z drobno posiekaną surową cebulą (jak ktoś się teraz skrzywił, to niech spróbuje takiego połączenia – pieczone mięso i surowa cebula to totalny kosmos w gębie).  


Według  „Książki kucharskiej” z przepisami kulinarnymi narodów Jugosławii (S. Jurisin, M. Maronic, S. Nikolic; wyd. Watra, Warszawa 1989) najlepsze ćevapi wychodzi, gdy zmielone mięso z karkówki wołowej i młodej baraniny doprawi się solą, pieprzem i sokiem z czosnku, odstawi na kilka godzin i dopiero wtedy uformuje „kiełbaski długości około 4 cm”. Potem trzeba to piec na dobrze rozgrzanym ruszcie uważając, żeby mięso za bardzo nie wyschło.

A w mojej wersji do kilograma bardziej niż mniej tłustego mięsa wołowo-wieprzowego wcieram na tarce (ewentualnie bardzo drobno siekam) dwie-trzy cebule, sypię czubatą łyżeczkę sody oczyszczonej (serio, soda odwala kawał dobrej roboty), sól, pieprz i tak do pęczka bardzo drobno posiekanej pietruszki, ale bywa też że używam takiej suszonej. Jajek, bułki tartej lub namaczanej, czy też innych sznyclopodobnych specyfików mających pełnić funkcję spoiwa absolutnie nie potrzeba – słowo honoru, że nic się nie rozleci. Trzeba tylko dobrze wymieszać czyli tak, żeby całość miała jednolity kolor nieco tylko upstrzony pietruszką, a potem  odstawić do lodówki na minimum 3, a najlepiej około 24 godziny, dzięki czemu wszystkie smaki sobą przejdą. Potem formuje się ćevapi – mogą być malutkie, do 4 cm długości, ale mogą też być większe, jak te z Leskovac.

Jeśli ktoś nie ma dostępu do grilla, nie popełni przestępstwa smażąc ćevapi lub piekąc je w piekarniku lub w, ponoć hispsterkim ostatnio, prodiżu. W opcji zdecydowanie lepszej z dwojga nie grillowanego (czyli tej z pieczeniem tradycyjnym lub hipsterkim), można włożyć pomiędzy ćevapi kilka małych kawałków skóry z wędzonego boczku (się wytopi, więc w biodra nie pójdzie). Po pół godzinie do trzech kwadransów w około 180 st. C, ćevapi powinny być chrupiące z wierzchu i soczyste w środku.

Ja ćevapi w wersji ručak (czyli po serbsku: obiad) jem z frytkami, cebulą, sałatką szopską, sosem paprykowo-pomidorowym, jogurtem, pieczywem, surówką, ogórkami kiszonymi, smażoną marynowaną papryką (z czosnkiem!)... Lepinje własnego wyrobu są ciągle przede mną, więc na razie w zastępstwie używam kajzerek lub bułeczek pita. Można je też ułożyć w misce lub na - najlepiej blaszanym - półmisku i tak podać jako przekąskę (zagrychę ;) ). Dużo wtedy do tego nie trzeba - sos, jogurt, kawałek pieczywa, drobno posiekana czerwona cebula (jeśli namoczymy ją wcześniej w zimnej wodzie, straci nieco swojego specyficznego, a dla niektórych uciążliwego, aromatu).


A! I taka bardzo ważna rzecz: nigdy nie wolno mrozić ćevapi, bo tracą wtedy cały smak, robią się kapciowate i brzydkie. Z resztą, nie sądzę, żeby zostało cokolwiek do zamrożenia, bo jak napisał pewien internauta: „Kto nie jadł ćevapi, ten wiedzie życie bez celu i pogrążony jest w ciemności” .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz